Wiedziałam, że rozmowa na stanowisko specjalisty ds. sprzedaży produktów bankowych w dużym Szczecińskim banku nie będzie należała do tych najłatwiejszych. Na to miejsce pracy czyhały zapewne setki osób podobnych do mnie lub, co gorsza, mogących pochwalić się lepszymi kwalifikacjami zawodowymi, dłuższym doświadczeniem czy dodatkowymi kursami. Niemniej, jako osoba z natury waleczna postanowiłam się nie poddawać i zawalczyć o swoje. A nuż się uda, specjalista ds. sprzedaży produktów bankowych Szczecin.
Pierwszy etap rekrutacji, na który zostałam zaproszona, okazał się tradycyjną, zwyczajną rozmową kwalifikacyjną, na której zadano mi łatwe do przewidzenia pytania a ja udzieliłam z góry opracowane przez siebie odpowiedzi. Wiedziałam, że poszło mi całkiem nieźle, dlatego byłam przygotowana na telefon z informacją o kwalifikacji na drugi, i zarazem ostatni, etap rekrutacji.
Nie wiedziałam czego się spodziewać po drugiej rozmowie kwalifikacyjnej. Wiedziałam jedynie, że będzie to kolejna rozmowa z potencjalnym pracodawcą i jego pełnomocnikami. Na rozmowę stawiłam się piętnaście minut wcześniej, by zdążyć przygotować się psychicznie do spotkania. W głowach układałam sobie różne scenariusze i różne metody prowadzenia rozmów z komisją rekrutacyjną, jednak to, co zobaczyłam po wkroczeniu do sali było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Sala była pusta, a na jednym ze stołów stał telefon. Gdy usłyszałam dźwięk dzwonka nie wiedziałam, czy mam odebrać czy uciec gdzie pieprz rośnie. Zebrawszy się na odwagę chwyciłam za słuchawkę i ze zdziwieniem usłyszałam, że komisja siedzi w pokoju obok, a nasza rozmowa odbędzie się przez telefon!